niedziela, 6 maja 2018

Nurtujące mnie zagadnienie


Od dłuższego czasu nurtuje mnie pewne zagadnienie związane z reklamą. Mianowicie na znacznej części plakatów wielkoformatowych rozmieszczonych w Koszalinie (w innych miastach zresztą także) nadawcy zamieszczają numery telefonów (zdj. 1 i zdj. 2). 

(zdj. 1)

(zdj. 2)


Skoro tak czynią, to zakładam, że uważają oni, iż dla potencjalnego odbiorcy przekazu jest to informacja istotna i / lub przydatna. Pytanie tylko, czy tak jest w rzeczywistości?

Gdyby tak było, to musiałby on mieć przecież możliwość zapamiętania zamieszczonego na billboardzie numeru (czasem nawet numerów). Jednak zapamiętanie ukazującego się na chwilę zlepka 9 cyfr do prostych zadań nie należy. 

Nie tylko dlatego, że jadący samochodem odbiorca musi w tym samym czasie uważać jeszcze na inne, bardziej istotne sygnały płynące z otoczenia. Także z tej przyczyny, że dziewięć elementów to górna granica pojemności ludzkiej pamięci operacyjnej (patrz: magiczna liczba Millera). 

A na większości kreacji znajduje się przecież jeszcze przynajmniej kilka innych, bardziej przyciągających wzrok informacji. Danych, które mogą mocno utrudniać proces przetwarzania i zapamiętywania liczb. Zwłaszcza jeżeli odbiorca uzna te inne informacje za istotniejsze od numeru telefonu (mogą one dotyczyć chociażby nazwy reklamującego się podmiotu, przedmiotu reklamy, czy wyróżniającej cechy samej oferty). 

Oczywiście kierowca lub towarzyszący mu pasażer może numer zapisać. Pytanie tylko, kto tak czyni? Ja nigdy nikogo takiego w życiu nie spotkałem. Co oczywiście nie znaczy, że takich osób nie ma.

Może też, wykorzystując postęp techniki, billboard sfotografować. Tylko, że wówczas musiałby mieć nie tylko przyzwoity aparat, ale także niezły refleks. I poczucie niezwykłej istotności zamieszczonej na mijanym właśnie billboardzie informacji. Stanu, który kontaktowi z reklamą najczęściej jednak nie towarzyszy.

Może zatem chodzi tylko o to, aby upewnić odbiorcę komunikatu, że istnieje możliwość telefonicznego kontaktu z reklamodawcą (z pełną świadomością mocno peryferyjnego przetwarzania tej informacji przez odbiorcę). Ewentualnie o budowanie wiarygodności nadawcy w oczach tych, którzy zetkną się z reklamą (wiarygodny nadawca powinien posiadać zapewne jakąś siedzibę, stronę internetową, profil FB i... telefon).

Oczywiście nie twierdzę, że w niektórych przypadkach numer telefonu nie może być na plakacie przydatny. Chociażby wówczas, kiedy ten ulokowany jest tuż przy siedzibie firmy (zdj. 3). Daje to szansę natychmiastowego kontaktu z jej przedstawicielem osobie, która dotrze do firmy tuż po jej zamknięciu, lub przed otwarciem.

(zdj. 3)


Jego obecność jest też zasadna w sytuacji, gdy numer telefonu stanowi element call to action (zdj. 4). Lub też w przypadku firmy z branży, w której stawia się na szybki kontakt z klientem (ubezpieczenia), dysponującej jednocześnie łatwym do zapamiętania numerem telefonu.

(zdj. 4)


W innych przypadkach przestrzeń wykorzystaną na zamieszczenie numeru kontaktowego można byłoby prawdopodobnie lepiej wykorzystać (albo i nie wykorzystać, zostawiając na plakacie więcej pustej przestrzeni, co zmuszałoby odbiorcę do poszukiwanie czegoś, na czym mógłby skoncentrować swój wzrok). 

PS Informacje na billboardach trafiają też oczywiście do poruszających się po chodnikach pieszych. Być może dla nich dane telefoniczne są bardziej przydatne. Ostatecznie mają więcej czasu i możliwości na to, aby je efektywnie wykorzystać. 

wtorek, 1 maja 2018

Reklamy, których przekazu nie rozumiem


Chodząc ulicami Koszalina wielokrotnie mijałem reklamy, których przekazu zwyczajnie nie potrafiłem zrozumieć. Powodów tego faktu było zapewne wiele. Niekiedy wynikało to z błędnie – w moim odczuciu – skonstruowanego przekazu. Kiedy indziej z tej przyczyny, że nie ja byłem adresatem tych reklam. Stąd prawdopodobnie kłopot z ich odczytaniem (dekodowaniem).  

Ostatnio sytuacja się powtórzyła. Oto na billboardzie młoda kobieta stojąca przy rowerze (patrz poniżej) reklamuje… transport niskoemisyjny (i szerzej: bycie eko). Oczywiście to szersze znaczenie łatwo zrozumieć. Wybór roweru jako środka transportu miejskiego rzeczywiście jest proekologiczne. Dlaczego jednak ktoś zdecydował się za pomocą tej kreacji promować transport niskoemisyjny – tego w żaden sposób nie potrafię zrozumieć. Ostatecznie przecież rower niczego – jak mi się wydaje – nie emituje. A pojęcie transport niskoemisyjny ma swój określony desygnat.




(Zdj. P.S.)

Inna reklama, której konstrukcja od kilku lat już mnie nurtuje promuje Telewizję Kablową Max. Niegdyś na billboardach, dzisiaj na oklejonym folią autobusie, widzimy zdjęcia dziennikarzy tej stacji, trzymających przed sobą znaki ościennych miejscowości (znak E-17a): Bonina, Sianowa i innych (redaktor naczelny trzyma zaś znak z napisem Koszalin). Kreacji tej towarzyszy hasło Zobacz siebie. Hasło jest skierowane – jak rozumiem – do członków tych społeczności.

Pomijając fakt, że rzeczony autobus poruszając się po ulicach Koszalina raczej w niewielkim stopniu pozwala dotrzeć z przekazem do większości osób ze wskazanych grup docelowych, to na dodatek nadawca, choć wysyła komunikat Zobacz siebie, sygnalizuje coś zupełnie przeciwstawnego, mianowicie: zobacz mnie / nas. Wskazując, że tak naprawdę to on jest w centrum przekazu, a nie rzekomi odbiorcy komunikatu.

Przekaz spójny z hasłem musiałby zatem zawierać zdjęcia osób z tych miejscowości, nie zaś dziennikarzy. Tego jednak na billboardzie nie widzimy. Stanowi to w moim przekonaniu błąd wynikający być może z pewnego egocentryzmu, tak charakterystycznego dla wielu nadawców komunikatów reklamowych.      



poniedziałek, 5 lutego 2018

Centrum Pomorza. Część II. Alternatywne rozwiązania

W poprzednim wpisie, w którym wyraziłem swoją negatywną opinię o przyjętym przez miasto haśle promocyjnym zasygnalizowałem, że kolejny będzie zawierał alternatywne propozycje. Takie, które wynikają z danych upublicznionych przez agencję, która stoi za realizacją pomysłu Koszalin. Centrum Pomorza* oraz z informacji przekazanych mediom przez osoby, które na co dzień zajmują się działaniami promocyjnymi Koszalina.

Przy czym jedynie w dwóch z trzech przypadków będą to propozycje z konkretnymi hasłami. Przy trzecim pomyśle (omówiony w tekście jako pierwszy), jedynie zasugerowany zostanie możliwy kierunek poszukiwań. Przyjęty częściowo – jak się za chwilę będzie można przekonać – także przez realizatorów obecnie wprowadzanej w życie koncepcji.

Zacznijmy od krótkiego cytatu zaczerpniętego ze strony internetowej agencji Rio Creativo. Odnosi się on do Koszalina.

Miasto średniej wielkości, położone w północnej Polsce. W połowie drogi pomiędzy dużymi ośrodkami miejskimi – Szczecinem i Trójmiastem. Kiedy zapytaliśmy przypadkowych ludzi jakie mają z nim skojarzenia, większość z nich odpowiadała: “żadnych”. Co innego mieszkańcy, którzy mają bardzo pozytywny stosunek do swojego miasta lub wręcz są w nim zakochani.

Czytając te cztery zdania nie sposób zrozumieć, jak w ogóle mogło dojść do wykrystalizowania się pomysłu na Centrum Pomorza. Koncept ten przynależy przecież do porządku wybitnie racjonalnego (rzekłbym nawet hegemonicznego), a wyjściowe dane są mocno emocjonalne – mieszkańcy mający bardzo pozytywny stosunek do Koszalina lub będący w nim wręcz zakochani.
(Celowo pomijam w tym momencie kwestię skojarzeń „przypadkowych ludzi”. Tego kim oni byli, skąd pochodzili, w jaki sposób byli o swoje opinie o Koszalinie pytani. Stanowi to bowiem osobny temat do analizy dotyczącej metodologii przeprowadzonych badań).

Czy nie lepiej było zatem w haśle promocyjnym (to pomysł pierwszy) spróbować uchwycić te emocje? Zawrzeć w nim uczucia wiążące koszalinian w miejscem, w którym żyją i chcą żyć? W mojej opinii zdecydowanie tak. I – mam wrażenie – że częściowo także w opinii osób odpowiedzialnych za obecnie prowadzaną kampanię.
Stąd właśnie na plakatach rozwieszonych na wiatach przystaniowych tuż pod napisem NOWA MARKA KOSZALINA widzimy nie Centrum Pomorza (rzeczywista nowa marka), lecz hasło: Miasto dla Ciebie. Slogan, który można by umieścić w sygnalizowanym tu emocjonalnym porządku.

(Zdj. P.S.)

Dwa kolejne pomysły wynikają z przytoczonego poniżej fragmentu artykułu Dominika Wasilewskiego pt. Koszalin kojarzy się z Centrum Pomorza. Zbudowanego z informacji przekazanych mediom i biznesmenom przez pracowników koszalińskiego ratusza.

Koszalin jest najważniejszym ośrodkiem kulturalnym w regionie. „Dzieje się” – to słowa słyszane coraz częściej podczas setek wydarzeń organizowanych przez miejskie i prywatne instytucje. Jesteśmy miastem debiutów młodych i zdolnych artystów. Od wielu lat budujemy markę naszych ogólnopolskich festiwali, takich jak „m - teatr”, „Reflektor”, „Hanza Jazz Festiwal” czy „Młodzi i Film”.

Pierwszy z tych dwóch pomysłów, nienowy zresztą, to Koszalin. Miasto debiutów. Hasła, do którego zgodności z rzeczywistością nikogo z osób nieco bardziej zaangażowanych w życie miasta nie trzeba przekonywać. I którą to prawdę bez trudu można byłoby sprzedać otoczeniu zewnętrznemu.

Zaletą tego rozwiązania jest to, że żadna inna jednostka terytorialna w Polsce nie promuje się przez taką kategorię (zob. http://duolook.pl/slogany-i-logo-miast-i-wojewodztw-w-polsce/). Gwarantuje to zatem wysoką jego rozpoznawalność.
Samo zaś pojęcie - odnoszące się w przytoczonym fragmencie do kultury - można byłoby spokojnie zastosować do innych obszarów, w tym także i tych związanych z gospodarką (chociażby do start-upów).

Drugi wypływający z cytatu koncept to: Koszalin. Tu się dzieje (albo: Koszalin. Dzieje się…). Bazuje ono na ustalonym stanie rzeczy (swoisty insight „konsumencki”). Odnosi do tego, co dostrzegają mieszkańcy i z czego są dumni. I spokojnie może spajać promocję regionalną, czy ogólnopolską koszalińskich wydarzeń sportowych, biznesowych, kulturalnych.

Oczywiście są to tylko trzy z wielu możliwych do zastosowania rozwiązań. To co je odróżnia od pomysłu przyjętego przez władze miasta to zgodność z rzeczywistością. Swoista namacalność, która sprawia, że w odróżnieniu od hasła Centrum Pomorza nie wymagałyby szczególnie rozbudowanych zabiegów, aby przekonać do siebie wybrane grupy odbiorców.

Na zakończenie wrócę do informacji zamieszczonych na stronie Rio Creativo. Czytamy tam: Dotychczasowa formuła funkcjonująca przez lata – „Koszalin pełnia życia” uległa wypaleniu. Hasło było zbyt ogólne, i nieefektywne jako nośnik założeń strategicznych marki, przez co miasto borykało się z  brakiem wyrazistych skojarzeń. 

Problem w tym, że tylko częściowo jest to prawda. Kłopot z przyjętą na lata 2009-2014 strategią polegał przecież nie na jej wypaleniu, czy zbytniej ogólności, lecz na tym, że nikt nigdy nie próbował jej wdrożyć w życie (poprzestano wyłącznie na wprowadzaniu logo i hasła pozycjonującego).

Dotyczyło to nawet tych jej elementów, które były w zasięgu budżetowym i organizacyjnym miasta, takich jak chociażby strefy żywiołów.
Inne koncepty, na przykład Koszalin centrum Welness jako filozofii i stylu życia i Koszalin centrum aktywnej turystyki zdecydowanie przekraczały możliwości miasta, określanego w dokumencie Wrocławskiej firmy mianem mid-city. Nie były też dostosowane do jego specyfiki. Stąd brak ich implementacji można uznać za absolutnie zrozumiałe.


* Z zawartych na stronie agencji informacji nie wynika, że to agencja stoi za samym pomysłem. Czytamy na niej tylko, że zadanie Rio Creativo polegało na przełożeniu jej (tj. koncepcji Centrum Pomorza – P.S.) na język komunikacji wizualnej.

sobota, 3 lutego 2018

Centrum Pomorza. Część I. Sen o potędze

Prawie miesiąc temu Piotr Jedliński, prezydent miasta Koszalina zaprezentował nowe logo miasta wraz z hasłem pozycjonującym.



(Źródło: http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/koszalin-ma-nowe-logo-i-haslo-centrum-pomorza-od-rio-creativo, 4.02.2018).

Oba elementy momentalnie stały się powodem licznych, często ostrych dyskusji. Część z nich, jak to obecnie bywa, toczyła się w Internecie.

Niektórym z dyskutujących w sieci oba wyróżniki przypadły do gustu:
Artur Baranowski: Jeśli to logo (sporo dobrych pierwszych skojarzeń) i, przede wszystkim, hasło oznacza, że pozbyto się wreszcie zniżonej samooceny objawiającej się ideą własnego województwa, to brawo. Nareszcie!

Andrzej Mielcarek: Mnie się to hasło podoba. Aspiracyjne, a nawet trochę rebelianckie - konfrontacyjne wobec "stolic", czyli Gdańska i Szczecina. Nawiązuje do stanu faktycznego (środek Pomorza, miasto - centrum subregionu, które może się "rozpychać"). Jest w tym potencjał

Innym zaprezentowana koncepcja spodobała się jakby zdecydowanie mniej:
Damian Wójcik: Jeśli już to chyba centrum Pomorza Zachodniego..... i to tylko geograficzne. W centrum Pomorza leży Szczecin.

Tomasz Rogowski: Tylko Pomorza? A czemuż to nie centrum Polski lub nawet Europy, a nawet świata? Zresztą co się będziemy ograniczać - proponuję hasło: KOSZALIN CENTRUM WSZECHŚWIATA.

Mariola Skolimowska: Koszalin nigdy nie był i nie będzie centrum Pomorza. Ma wiele innych cech, ale akurat tej nie ma, bo geograficznie też nie leży w centralnym punkcie. Nie rozumiem tego przekazu, szczerze mówiąc.

Andrzej Bieliński: Hasło i logo mało czytelne. I to jest pierwsze wrażenie. Nie potrafię odczytać strategii, która za tym hasłem i logiem stoi.

Rem Mar: Logotyp nie kojarzy mi się totalnie z niczym co miałoby coś wspólnego z Pomorzem, Koszalinem. Jak dla mnie idealne logo dla PKS Koszalin, MZK Koszalin, węzła Koszalin Zachód w ramach S6 (aby wiedzieli ludzie gdzie na Mielno uciekać) lub ewentualnie Centrum Przesiadkowego Koszalin (które notabene ma powstać obok PKP.

Iwona Sławińska: Bez kompleksów , ale z pelną realistyczną swiadomością, Koszalin to prowincjonalne miasto średniej wielkości i nazywanie go centrum Pomorza jest mocno. mocno na wyrost. Tak nie było i nie będzie. 

Julia Motyl: Koszalin to mega miasto. Wszystko super, 3mam kciuki, ale Koszalin nie leży na Pomorzu :( tylko Pomorzu Zachodnim ....

Jeszcze inni wstrzymali się od decydujących osądów do czasu upublicznienia strategii, której hasło i logotyp są elementami:
Monika Kaczmarek-Śliwińska: /…/ nie przekonuje mnie, nie jest dla mnie czytelne, przekaz średni - dla mnie nie jest intuicyjny. Logo/strategia, które trzeba objaśniać? Nie wiem. Poczekam na strategię.

Jacek Wezgraj: Również jestem ciekaw czy istnieje jakaś strategia, czy to tylko hasło. Za "Pełnią życia" szła jakaś idea, co prawda nigdy jej nie zrealizowano, ale pomysł był. A tutaj? Do czego to się odnosi? Do strategii rozwoju miasta? Nic tam o takim haśle nie ma.

Na razie wglądu w strategię nie ma (nie ma nawet informacji, kiedy będzie taka możliwość). Pozwolę sobie jednak i bez niego odnieść się do jednego z dwóch ujawnionych elementów tego, co reprezentanci ratusza uznają za nową markę Koszalina – do jego hasła.

I czynię to absolutnie bez żadnego dyskomfortu. Ostatecznie zdaję sobie przecież sprawę, że większość odbiorców hasła nigdy do samej strategii nie zajrzy. Podobnie jak nie zaglądają do strategicznych dokumentów stojących za sukcesem, czy porażką praktycznie 100% marek operujących na rynku produktów, usług, czy idei. Te stanowią przecież drogowskazy dla realizatorów kampanii, czy akcji, nie zaś dla adresatów działań.

Przy czym językowej materii służącej zmianie postrzegania jednostki terytorialnej (jej repozycjonowaniu) poświęcę dwa wpisy. Pierwszy będzie zwykłą, subiektywną oceną konceptu. Drugi zaś zawierać będzie zbiór alternatywnych pomysłów. Takich, które bazują na informacjach zaczerpniętych ze strony internetowej należącej do agencji, która stworzyła i realizuje koncept Koszalina – Centrum Pomorza oraz danych, które przeniknęły do mediów za sprawą przedstawicieli Wydziału Komunikacji Społecznej i Promocji Urzędu Miasta Koszalina. 

W oparciu o te informacje można było przygotować przynajmniej trzy konkurencyjne rozwiązania. Mające w przeciwieństwie do propozycji ratusza tę zaletę, że nie trzeba byłoby do ich zgodności z rzeczywistością nikogo szczególnie przekonywać.
A to w mojej ocenie przynajmniej część podstawy sukcesu większości tego typu działań (więcej na temat sloganów pozycjonujących jednostki terytorialne: http://fragmentyrzeczywistosci.blogspot.com/2014/12/koszalin-oczami-studentow-czesc-iii.html).

Koncepcję pozycjonowania Koszalina jako Centrum Pomorza oceniam negatywnie. Powód prosty – miasto nie ma potencjału, aby taką rolę pełnić (jest silną marką regionalną i nic ponadto). I nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym okresie sytuacja ta miała ulec diametralnej zmianie.

Oczywiście można upierać się i próbować przekonywać otoczenie wewnętrzne i zewnętrze, że jest inaczej. Pytanie tylko, czy ktokolwiek w to uwierzy? Szczerze mówiąc śmiem wątpić.

Z tego też powodu pomysł Koszalina jako Centrum Pomorza traktuję trochę jako wyraz snu o potędze. Sen miły, ale równie złudny jak marzenie o przywrócenie miastu rangi województwa przy obecnym podziale administracyjnym kraju. 

I aby nie było – w wyznaczaniu ambitnych celów nie wiedzę nic negatywnego. O ile tylko są to cele realistyczne.

Pełnienie funkcji Centrum Pomorza to wyzwanie, które stoi zdecydowanie poza zasięgiem Koszalina. Miasta, które przecież nawet w sezonie turystycznym nie jest w stanie wyjść z cienia pobliskiego kurortu zwanego szumnie polską Ibizą. 

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Wskazówki istotności

Mając kontakt z dowolną kreację reklamową najczęściej szybko i bez problemu odgadujemy nie tylko to, co próbuje się nam za jej pośrednictwem przekazać, ale także to, co w przekazie jest najważniejsze. Dzieje się to za sprawą wykorzystywanych w reklamie wskazówek (sygnałów) istotności.

W przypadku materiałów drukowanych może to być wyróżniający określony element kolor lub sama wielkość tego elementu (rzeczy większe traktujemy prawie automatycznie jako istotniejsze). 
Może to być też np. strzałka skierowana na dany obiekt, czy skoncentrowane na nim spojrzenia postaci obecnych na reklamie (oba rozwiązania bazują na prostym mechanizmie kierowania przez ludzi wzroku tam, gdzie patrzą inni, lub w miejsce, które im się wskazuje. Zob. D. Doliński, Psychologia reklamy, Wrocław 2001, s. 101). 
W odniesieniu zaś do użytego w reklamie tekstu – rozmiar, kolor, czy kształt użytej czcionki.

W przypadku reklamy radiowej uwypuklenia jakiegoś elementu można dokonać za pomocą akcentu, dłuższej, czy głośniejszej wymowy konkretnego słowa, powtórzeniom, lub nawet zniekształceniom. W reklamie telewizyjnej dzięki zastosowaniu zbliżeń czy efektów specjalnych.

Zastosowanie tego typu rozwiązań jest bardzo istotne. Bez wizualnej, czy językowej „gradacji” znaczeń oraz odpowiedniego ich rozplanowania w przestrzeni lub w czasie, wzrok i / lub słuch ludzki „przemykałyby” chaotycznie po kreacji wydobywając z niej dowolne w zasadzie znaczenia. W niewielkim stopniu pokrywające się z dekodowaniem, którego oczekuje płacący za przekaz.

Poniższa reklama sprawia wrażenie, jakby ktoś o sygnałach istotności zwyczajnie zapomniał. Nie tylko nie wiemy, co jest tu najistotniejsze (adres strony www, informacja od „byciu” dystrybutorem Semilac’u, lakiery hybrydowe do stylizacji paznokci, czy adres, który na billboardzie widnieje), ale w ogóle pojawia się problem z ustaleniem, czego przekaz dotyczy. Poza tym, że promowane plakatem „coś” ma zapewne coś wspólnego ze stylizacją paznokci.



Trudno wyrokować, co doprowadziło do skonstruowania tak dziwnego przekazu. Czy jest to wina grafika, który nieszczęśliwie poskładał plakat z informacji mu nadesłanych. Czy może nadawcy, który nie potrafił się zdecydować, co ostatecznie chciałby za pomocą billboardu zakomunikować.

piątek, 29 grudnia 2017

Komunikat, który niejako sam się rozbraja

Ostatnio rzuciła mi się w oczy reklama Nord Taxi. Głównie za sprawą tego, że zawiera ona informacje, które w zasadzie się… znoszą.


Oto bowiem nadawca ogłasza, że Nord Taxi to „TAXI Z KLASĄ”, wspierając ten przekaz obrazem dobrego samochodu oraz pana w garniturze, z kluczykami w dłoni.
(Można zatem przyjąć, że te elementy komunikatu mają konotować jakość, zarazem pewną ekskluzywność przewoźnika).

Jednocześnie na plakacie zamieszczono informację, iż jest to taksówka, na którą stać… każdego. Aspekt, który stoi w opozycji do sygnalizowanej wcześniej ekskluzywności.

Umieszczenie w jednym komunikacie sprzecznych w zasadzie określeń powoduje, że przekaz staje się mocno ambiwalentny. Stan w przypadku reklamy mocno niepożądany. I który może znacząco wpływać na jej skuteczność. Odbiorca nie wie bowiem, czego tak naprawdę może się po nadawcy spodziewać. 

Stąd lepszym rozwiązaniem byłoby dokonanie wyboru i albo postawienie w reklamie na jakość oferowaną przez przewoźnika, albo na jego niską, dostosowaną do przeciętnego portfela cenę. Oczywiście, biorąc pod uwagę branżę, wszystko to w możliwie mocno wytonowanym ujęciu.

PS Użycie sformułowania stare ceny tuż po wskazaniu na nową jakość i nazwę wygląda trochę tak, jakby dopisał to ktoś z konkurencji. Tak z czystej złośliwości. 

czwartek, 14 grudnia 2017

Kilka uwag odnośnie pewnego plakatu

Wczoraj w formie ememesowej otrzymałem poniższy plakat wraz z pytaniem: Czy w tej reklamie nie powinien wystąpić piękny, umięśniony pan?


Odpowiedziałem, że postawiłbym pewnie na szczupłego, harmonijnie zbudowanego mężczyznę. Takiego, który mógłby stanowić pewien wzorzec (wyznacznik), do którego podejmujący ćwiczenia mógłby dążyć. Analogicznie do funkcji, jaką na plakacie pełni zwrócona do niego twarzą kobieta.

O ile o modela można jeszcze toczyć pewien spór (być może autorom chodziło właśnie o to, aby tym przekazem nie odstraszać przeciętnych polskich mężczyzn w wieku 40. czy 50. lat), o tyle szereg innych elementów można poddać krytyce.

Przede wszystkim brakuje adresu podmiotu. Przy całym szacunku dla reklamodawców nie każdy chyba wie, gdzie Strefa3L się mieści.

Wykorzystanie dwóch określeń na jedno wydarzenie - impreza inauguracyjna i drzwi otwarte - wydaje się niepotrzebne. Stąd z jednego z nich spokojnie można byłoby zrezygnować.

Punkt centralny plakatu, czy reklamy prasowej znajduje się w jednej trzeciej odległości od górnej krawędzi (D. Doliński, Psychologiczne mechanizmy reklamy, Gdańsk 2008, s. 103). Na nim zatrzymuje się wzrok patrzącego. Na reklamie Strefy3L ta część pozostaje praktycznie pusta.

W materiale zdecydowano się przekazać bardzo dużo informacji odnośnie przebiegu eventu (być może nawet zbyt dużo). Ze względu na fakt, że grupę odbiorców, do której oferta jest skierowana tworzą osoby dorosłe, zaznajomione z pewnymi kodami, spokojnie można było usunąć wyrazy Plan oraz Dodatkowe atrakcje. Ich brak w żaden sposób nie zmniejszyłby czytelności przekazu, dając możliwość uzyskania trochę wolnej przestrzeni.

Wydaje się także, że rezygnacja z obu postaci na drugim planu odbyłoby się bez szkody dla kreacji. Zwłaszcza, że pani swoją podniesioną do góry lewą dłonią zasłania część logo firmy.

Z kolei pan wygląda na w niewielkim stopniu zorientowanego, po co w ogóle tam przyszedł. Na dodatek na jego koszulce widzimy mało estetyczną czarną plamę w okolicach pachy. Rzecz, którą grafik mógł spokojnie skorygować.